- Może zabraliby ją Państwo na trochę w góry? - zagadnęła pani doktor, wręczając nam skierowanie na wycięcie Największego migdałka. Lekarz każe, matka słucha. Zasiadłam do internetów, żeby wyszukać najlepsze, najciekawsze i najpiękniej położone gospodarstwo agrotur. Po dwóch dniach uszami mózg mi się wylewał.
- Słuchaj - zagadnęłam męża. - musimy jakoś zawęzić zakres poszukiwań, bo tych ofert jest tysiące. Więc w które góry jedziemy? W Bieszczady czy Beskidy?
- Myślałem o Alpach - odparł.
Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Rzuciłam się w sieć agencji turystycznych. Ale Alp było tyle, co kot napłakał. Za to na jednej ze stron przydybał mnie wielki baner: "Wyspy Kanaryjskie 40% taniej!". Rach-ciach kliknęłam, rach-ciach znalazłam dwa urocze hoteliki tuż nad oceanem.
- Zobacz! - podetknęłam mężowi pod nos zdjęcia, mapy i schematy.
- Ale po co mamy jechać na Teneryfę, skoro kiedyś na niej pewnie zamieszkamy? Może zwiedźmy coś nowego?
I tak właśnie trafiliśmy do Chorwacji. Można uznać, że był to wypad w góry... W końcu Alpy Dynarskie to nie w kaszę* dmuchał!
* Zwłaszcza że kasza skończyła się trzeciego dnia pobytu... Okoliczne sklepy dysponowały tylko kaszką firmy produkującej siarkowane, aromatyzowane przyprawy do zup. Oczywiście ją kupiłam. Oczywiście Wielka nie raczyła jej jeść.
Aaaaa! Ja też chcę!! Urlop oczywiście, nie wycinanie migdałka. (I przeczytałam, że "kasa" skończyła się trzeciego dnia. I zdążyłam pomyśleć "to trochę tak jak nam w Danii" ;-))
OdpowiedzUsuń:))) Na szczęście nie kasa... Byłoby to o tyle niekomfortowe, że Wielka, Większa i Największa uzależniły się od lodów z burżujskiej lodziarni ;)
Usuń