Tu, za horyzontem zdarzeń, tyle się dzieje, że nie sposób objąć tego i w słowa przeklikać.
Nie nauczyłam Większej czytać. Bardzo chciałam! Planowałam przygotowanie materiałów, obmyślałam, jak i kiedy wcisnąć tę naukę w ramowy program dnia. Tymczasem w połowie stycznia okazało się, że Większa już się czytać nauczyła. Wieczorami Największa poduczyła ją jeszcze samogłosek nosowych i już - czytanie odhaczone.
Owszem, trenujemy jeszcze dwuznaki. Owszem, zamienia jeszcze czasem sylaby otwarte w zamknięte lub odwrotnie, ale czyta, samodzielnie czyta.
A mi pozostał zapał. Bo jak to, miałam uczyć dziecko czytania? Miałam. Nastawiłam się, w cierpliwość uzbroiłam i w ogóle. Z braku laku zaczęłam więc uczyć Wielką.
Największa nauczyła się czytać w okolicy piątych urodzin (teraz nie tylko czyta sobie, płynnie, z intonacją i odpowiednim głosu zabarwieniem, ale na dodatek proponuje siostrom, że im poczyta. I to wszystko jak leci, poezję, prozę i etykiety na produktach spożywczych w Biedronce).
Większa ruszyła z czytaniem dwa tygodnie po czwartych urodzinach. Doszłam więc do wniosku, że nie ma czegoś takiego, jak zbyt wczesna nauka czytania. Dziecko chce? Chce. To startujemy.
Wielka uwielbia samogłoski. Gdy starsze siostry zasiadają na kanapie z książkami, sama przynosi pierwszy zeszyt z serii "Kocham czytać" i prosi o wspólne czytanie. Jest wzorową uczennicą! Uważnie słucha, dokładnie powtarza, obserwuje ułożenie moich ust i obrazki w zeszycie. Wygląda na to, że szybciej zacznie czytać niż mówić.
Tymczasem jesteśmy po całym miesiącu chorowania na paskudnego rota (to jeszcze w grudniu), Świętach o chlebie, wodzie i kleiku, chrzcinach (to Wielka), operacji oczu (to ja), dwóch dobach na OIOM-ie (to mąż), diagnozie SI (to Największa), trzech szczepieniach i bilansie czterolatka, USG brzuszka Większej, ustaleniu terminu operacji oczu Największej i konsultacjach w poradni Psych-Ped do nauczania domowego.
Wdrażamy nową dietę niskotłuszczowo-cukrzycowo-śródziemnomorską, żebym nie została zbyt szybko wdową.
Wdrażamy nową terapię logopedyczną (fenomenalną, działa cuda!).
Wdrażamy terapię zaburzeń SI.
Latamy na gimnastykę korekcyjną z Większą i Największą.
Ogarniamy wszystkie zaległe wizyty lekarskie. Zawsze mamy ich mnóstwo, bo zawsze jest ich mnóstwo.
Nocami piekę chleb i czytam "Spektrum" oraz poradniki SI i Self-Reg.
Codziennie, lub prawie, ćwiczymy stopy, kolana, napięcie brzucha i pleców, motorykę małą i dużą, gimnastykę buzi i języka, czytanie i oczy.
Olałam zadania od ortodontki, bo nie zmieściły się w grafiku. I pomyśleć, że w sumie to mam zdrowe dzieci.
W chwilach tzw. wolnych (jak dla kogo) Największa ciśnie matematykę, Większa robi kolaże z kotami, a Wielka tańczy, nucąc "Zielony mosteczek" lub "Poszła Karolinka do Gogolina".
- Mamo, a czy czarna dziura może wciągnąć inną czarną dziurę?
- Czy czarne dziury zawsze wirują?
- Czy możemy uczyć się angielskiego? Bardzo byśmy chciały. Angielski to będzie pierwszy język, którego się nauczę. Potem chyba hiszpański, bo już go trochę umiem, a na końcu niemiecki.
- A wiesz, 4 razy 6 to 24.
Wyrugowałyśmy z programu dnia bajki, zastępując je sporadycznie oglądanym filmem przyrodniczym, podróżniczym lub popularnonaukowym. I zrobiło się strasznie.
- Zobacz, żubr!
- Nie, no coś ty! To bawół! Przecież żubry zupełnie inaczej wyglądają...
- Większa, słuchaj, ty będziesz dzikim koniem, a ja i Wielka watahą wilków i będziemy cię gonić, dobra?
A rano budzą mnie trwożne nawoływania:
- Większa, chodź szybko! Mam poważna kłopotę! Wielka zrobiła siku na talerz!
Oby wszystkie nasze poważne kłopoty były tego rzędu!