A potem poznałyśmy nowego sąsiada.
Wielka, Większa i Największa, które przyjęły z zupełną obojętnością skośne oczka małego Kim Dzong Una oraz dziwny akcent carycy Aleksandry, nowym sąsiadem zafascynowały się aż po kokardę. Był on bowiem, jak to pięknie ujął Sienkiewicz w Potopie, czarny jak mateńka noc.
I cóż, że odbyłyśmy wcześniej trzy miliardy pogadanek pedagogiczno-oświeceniowych na temat kolorów skóry, kształtów oczu i nosa, a nawet języka miast i wsi. Kiwały głowami, dopytywały, oglądały zdjęcia w googlach i obrazki w Kronikach. A jednak gdy widziały sąsiada, stawały jak wryte i wołały: "Mamo, patrz jaki Murzynek!".
"Murzynek" miał notabene ponad dwa metry wzrostu.
Póki całe to wytykanie palcami odbywało się z dystansu, nie było jeszcze tak źle. Zagarniałam dzieci, niczym kacza mama skrzydłem, w jakieś ustronne miejsce i po raz enty obgadywałyśmy to i owo.
Aż raz napatoczyłyśmy się na sąsiada przy windzie. My miałyśmy wysiadać, on chciał wsiąść, ale Większa stanęła jak wryta w drzwiach i, korzystając z niebywałej okazji, niespiesznie zlustrowała sobie sąsiada od stóp do głów. Po czym zapytała:
- Mamo, a dlaczego ten pan ma taki... - tu teatralnie zawiesiła głos, bym chwilę dłużej mogła się rumienić ze wstydu, po czym dokończyła - tatuaż na ręce?
Dzieci są cudowne :D
OdpowiedzUsuńPrawda? :)
Usuń