8.7.16

Jak się nie da, jak się da!

Dawniej myślałam, że ooo, mogę wszystko (Palec pod budkę, kto kojarzy tę piosenkę!). Potem myślałam, że to bzdura, a teraz myślę, że a jednak.

Mówią na mieście, że na wakacjach z trójką dzieci człowiek nie wypocznie, a w sumie to wypoczęłam. Tylko przez pierwsze dwa dni musiałam Największą faszerować węglem (wiemy, czemu się podaje węgiel, nie trza tych spraw objaśniać...), a od trzeciej nocy Wielką poić paracetamolem (dwójki szły!). Ale tak, to luz.

Mówią, że, no dobra, niech już będzie ten urlop z dziećmi, ale z programem basen-plaża.  A myśmy i dwie godziny po Jaskini Postojnej łazili, i czterogodzinną trasę na Jeziorach Plitwickich w 3 godz. 15 min. pokonali. Owszem, Większa darła się na początku każdej wyprawy, że nie ma siły iść, że ona chce na rączki i że nic jej się nie podoba, ale na Plitwicach zagłuszały ją wodospady, a w jaskini nasze wyrazy zachwytu wnętrzem. Nie znalazłszy publiczności, Większa szybko kończyła swój spektakl i dalej już szło z górki (albo pod górkę, jak to na Plitwicach).

Mówią, że z trójką dzieci na basenie to człowiek nie popływa. A ja mówię - zależny, jakie dzieci i jaki basen. Największa trzeciego dnia pływała już fantastycznie. Wtedy Większa odważnie puściła się nas/ drabinek/ brzegu basenu i zaczęła zmagania z wodą i wypornością. Poszło szybko. Piątego dnia wrzucaliśmy starszaki do basenu, a sami niespiesznie szykowaliśmy do wody Wielką i siebie.

Mówią, że z dziećmi w podróży samolotem jest ciężkawo. No dobra, było ciężko, gdy lot powrotny opóźnił się do plus nieskończoności i musieliśmy spędzić na lotnisku całą noc. Największa przed drugą zasnęła na krzesłach. Większa po drugiej obudziła się z histerią wszech czasów, że ona chce bluzeczkę z długim rękawem i swoje łóżeczko w gwiazdki. Wielka rozbudziła się nad ranem, gdy wsiadaliśmy do samolotu, więc dwie godziny musiałam jej cisiać i kołysać się na fotelu. Więc owszem, niespanie przez 24 godziny jest ciężkawe, ale cała reszta to bajka! A im więcej dzieci, tym, mam wrażenie, bajka barwniejsza!

Odprawiano nas w pierwszej kolejności. W Polsce przepuszczono nas przez biznesową bramkę bezpieczeństwa. Obmacano nas niezmiernie uprzejmie, z doklejonym uśmiechem nr 5. Do autobusu odeskortowano nas windą. W autobusie ustąpiono miejsca. W samolocie pytano, czy schować/ wyjąć bagaż, czy podać/ pomóc/ wynieść walizkę. W drodze powrotnej pozwolono nie budzić Wielkiej składaniem wózka do prześwietlenia. Pani jedzie, pani jej nie wyciąga, pani da dziecku spać - zakrzyknęło szeptem pięciu celników. Potem znów pytano, czy nieść moją walizkę. A do kraju wpuszczono nas bez kolejki... być może z uwagi na fakt, że dwie trzecie dzieci już nam wtedy ryczało. (Miały prawo, dochodziła siódma rano. Dorośli też ryczeli ze zmęczenia, tylko bezgłośnie). Ale kij tam z powodem. Naród rozstępował się przed nami jak Morze Czerwone! A przy taśmach bagażowych podeszła do nas jedna z urlopowiczek z uprzejmą propozycją, że ona może zaraz, jak mąż przytacha walichy, wygrzebać syropek na uspokojenie, żeby się Większa już tak nie męczyła, bo to naprawdę serce pęka, gdy się patrzy.

Sami widzicie, że było miło! Dlatego od drugiego dnia po powrocie zaczęliśmy snuć marzenia o kolejnych wycieczkach, takich bliskich, w Alpy, do Włoch, Hiszpanii... Tymczasem Większa chce jechać do Kambodży, a Największa twierdzi (bardzo uparcie), że na samym środku Afryki, wśród pustynnych piasków, jest najlepsza na świecie lodziarnia, z której koniecznie musimy zjeść lody. Dobrze, że Wielka jeszcze nie mówi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz